To musiała być pierwsza książka, którą omówię na blogu. Częściowo ponieważ (nie)przypadkowo nosi ten sam tytuł co blog, ale przede wszystkim dlatego, że jest to podstawowa pozycja na półce każdego, kto zajmuje się wojną o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Autor jest historykiem na uniwersytecie w Leeds, a książka jest poszerzoną wersją jego pracy doktorskiej "The British Army on campaign in North America, 1775-1783" i omawia kolejno wszystkie aspekty taktyki i strategii Brytyjczyków podczas tej wojny.
Nie jest moim zamiarem recenzowanie tej książki, gdyż (pochlebne zazwyczaj) recenzje można bez trudu znaleźć na stronach internetowych księgarń. Wolę zająć się analizą zawartych w niej informacji z punktu widzenia wargamera, innymi słowy - jak powinny wyglądać przepisy do gry w świetle informacji, które przekazuje nam dr Spring.
Po pierwsze: walka ogniowa. Dotychczas spotykałem się z wieloma sprzecznymi opiniami na temat skuteczności ognia karabinowego podczas tej wojny. Legendarne są wyczyny amerykańskich riflemenów, uzbrojonych w gwintowane "długie strzelby z Pennsylwanii". Z drugiej strony, przyjmuje się, że regularni żołnierze brytyjscy byli niezrównani w walce ogniowej w zwartym szyku, kiedy mogli prowadzić ogień plutonowy. W którymś opisie pierwszej bitwy pod Saratogą stwierdzono nawet, że generał Gates tylko dlatego opuścił swoje umocnione pozycje, by zmierzyć się z Brytyjczykami w gęstym lesie, gdzie nie mogli oni wykorzystać swojej przewagi w wyszkoleniu strzeleckim.
Spring analizuje po kolei opinie współczesnych na ten temat i dochodzi do odmiennych wniosków. Według niego nie było większej różnicy pomiędzy skutecznością ognia regularnej piechoty brytyjskiej, lojalistów, armii kontynentalnej ani nawet milicji. Ogień plutonowy, aczkolwiek imponujący na ćwiczeniach nie był możliwy do utrzymania w warunkach polowych i już po 2-3 salwach plutonowych żołnierze przechodzili na ogień pojedynczy. W warunkach amerykańskich, w niełatwym terenie i przy rozluźnionych szykach regułą stało się oddawanie salw batalionowych, po których następował albo atak na bagnety, albo bezładny ostrzał, na który oficerowie nie mieli najmniejszego wpływu. Co ciekawsze - nie miała znaczenia szybkość prowadzenia ognia. Autor przywołuje tu opinie oficerów, którzy po doświadczeniach wojny siedmioletniej twierdzili, że "nie należy strzelać za szybko". Obserwowano, że żołnierze przymuszani do szybkiego tempa ładowania broni, robili to niechlujnie, np. zamiast przybić ładunek stemplem uderzali kolbą karabinu o ziemię, by siła bezwładności skompaktowała ładunek w lufie. Tak załadowane pociski miały potem mniejszy zasięg, celność, a nawet siłę przebicia – potrafiły zatrzymywać się na mundurach trafionych żołnierzy.
Z przytoczonych w książce przykładów wynika natomiast, że większy wpływ na skuteczność ognia miały warunki w jakich był prowadzony. Najskuteczniejsza była pierwsza salwa, gdyż karabiny były naładowane przed bitwą, lufy nie były zanieczyszczone przez resztki spalonego prochu, a krzesiwo nie było uszkodzone. Kolejnym ważnym elementem była sytuacja taktyczna. Ogień z przygotowanej pozycji był szczególnie zabójczy, nawet jeśli ta pozycja oznaczała jedynie płot lub mur, o który strzelec opierał swój muszkiet. Także długi czas oczekiwania na przeciwnika sprzyja poprawnemu celowaniu, podczas gdy oddziały, które podczas ataku zatrzymywały się na chwilę by oddać salwę miały tendencję do przenoszenia ognia ponad celem. Jeden z obserwatorów zauważył, żołnierze strzelający w marszu często naciskali spust w momencie złożenia się do strzału, bez celowania. Efekt takiego ognia musiał być mizerny, i rzeczywiście - niektóre oddziały milicji, które pod Guilford Courthouse uciekły przez brytyjskimi bagnetami nie miały podobno żadnych strat, pomimo że przed atakiem Brytyjczycy oddali do nich salwę z bliskiej odległości.
Biorąc powyższe pod uwagę, wydaje się, że wszystkie jednostki używające gładkolufowych muszkietów powinny mieć taką samą siłę ognia, a promowane mogą być oddziały, które nie poruszają się przed oddaniem salwy, ale oczekują przeciwnika na wybranej przez siebie pozycji. Innymi czynnikami wpływającymi na siłę ognia powinny być - pierwsza salwa oraz dym prochowy, przeszkadzający obu stronom podczas przedłużającego się pojedynku ogniowego.
Drugą ważną sprawą, szeroko omówioną w książce jest szybkość manewrów i szyki armii brytyjskiej, ale tym zajmę się w następnym poście.
To bardzo ciekawe co piszesz Maćku o walce ogniowej - ciekawe na ile te spostrzeżenia przekładają się na walkę ogniową prowadzoną na frontach epoki napoleońskiej. Być może wszystkie nasze systemy opieraliśmy na błędnych podstawach !?
OdpowiedzUsuńNie przenosiłbym doświadczeń 18-wiecznych na tak dziwny okres jak napoleoński. Natomiast faktem jest, że dotychczas mieliśmy mizerne pojęcie na temat walki w 18 wieku. Trzeba więcej czytać.
OdpowiedzUsuń